środa, 20 marca 2013

jeszcze jedno z 3 marca

fotografie tamy i mostów, czyli moja działalnośc terrorystyczna.

3 marca wybrałem się fotografować stopień wodny Dąbie, stocznię remontową obok i inne mosty w pobliżu. Na tamie zatrzymałem się dłużej i wykorzystując 3 z pięciu aparatów, które ze sobą miałem fotografowałem samą tamę i śluzę kiedy nakrył mnie na tej podejrzanej działalności przechodzący starszy pan, a może był to rowerzysta, który zaraz po minięciu mnie wyciągnął telefon? Nieświadomy jego/ ich społecznego zaangażowania spokojnie udałem się pod kolejne mosty. Za ok. 40 minut zjawił się patrol policji i jako, że w promieniu 50m nie było nikogo innego od razu domyśliłem się, ze to ja mam kłopoty. Policjanci kazali mi opróżnić kieszenie i plecak (5 aparatów, 2 noże, zapasowe filmy- typowy ekwipunek szpiega- zamachowca), po czym załadowali mnie do radiowozu celem zawiezienia na "okazanie" czyli konfrontację ze świadomym społecznie i zaangażowanym obywatelem, wg. którego jakiś brodacz w wojskowych ciuchach porzucił na tamie "podejrzaną skrzynkę i jakieś druty" w kierunku tamy. Jeden z policjantów zanudzał mnie gadaniem w radiowozie, chociaż tak na prawdę pewnie chytrze badał moją osobowość pod kątem działalności terrorystycznej, podczas gdy drugi bez entuzjazmu poszukiwał ww. obywatela (nie szukał długo bo było zimno, zresztą do tej pory funkcjonariusze przekonali się już chyba, ze jestem raczej niegroźny). W międzyczasie do akcji wkroczył przełożony obu policjantów, zaangażowano też dyżurnych w kilku komisariatach celem sprawdzenia mojej tożsamości i poprzednich ewentualnych wykroczeń. po raz kolejny pokazałem dowódcy aparat, który wyraził rozczarowanie nieudaną akcją ujęcia zamachowca, ale zbudowany był obywatelską postawą i czujnością nie odnalezionego wciąż obywatela zgłaszającego moje podejrzane zachowanie. Pomimo, że od dłuższego czasu uwolniony byłem od podejrzeń spędziłem w sumie w radiowozie ok. 40-50 minut podczas gdy policjanci wykonywali swoją robotę: gadali z dowódcą, gadali przez radiotelefon podając tajemnicze kody (w których jeden z nich- najwyraźniej nowy kilkukrotnie się mylił), gadali ze mną o fotografii, mojej pracy, pogodzie, zaangażowaniu obywatelskim i zagrożeniach dzisiejszego świata. Na koniec otrzymałem przyjacielską radę, żeby czymś owinąć groźnie wyglądający aparat (drewniana skrzynka wielkości cegły). Na moje wątpliwości, czy ten sam kształt w gazecie czy folii będzie wyglądał przyjaźniej policjant nie miał kontrargumentów. Podwieziony zostałem bulwarem pod most Kotlarski gdzie mnie pojmano, mimo mojego delikatnego sprzeciwu przed obciachem wobec żywo zainteresowanych przechodniów i tyle. Policjanci zwrócili mi moją własność i dokumenty i upewnili się, ze faktycznie robię zdjęcia, (chociaż po tak długim czasie słońce już zachodziło, więc robiłem je raczej dla ich pewności) i odjechali. Szkoda tylko, że po tak emocjonującej wyprawie nie mam lepszych zdjęć, materiał dowodowy zamieszczam poniżej.