środa, 3 grudnia 2014

po długiej przerwie

Skończył mi się wywoływacz i długo nie kupowałem nowego, bo nie było takiego jak chciałem. W końcu zdecydowałem się na taki w proszku przeczuwając, że może to być kłopot. Nie byłem więc zaskoczony (ale wpieprzony bardzo) kiedy okazało się, z instrukcji umieszczonej W ŚRODKU OPAKOWANIA (!), że składniki, dwa proszki pozwalają wyprodukować od razu 2,5 litra wywoływacza do papierów, tylko po co mi aż tyle i gdzie miałbym to trzymać? Równocześnie patrząc jak się utlenia i starzeje? Długo myślałem jak go precyzyjnie podzielić bez wagi, albo po prostu mi się nie chciało za to zabierać. W końcu zrobiłem to tak, jak zawsze rozwiązuję tego typu problemy: olałem precyzję i podzieliłem go "na oko" równocześnie doskonale zdając sobie sprawę z tego, że efekty mogą być nieprzewidziane i niezadowalające. Ale nic to, z 1/4 obu proszków wyprodukowałem jakieś ćwierć litra ultraszybkodziałającego płynu. Właściwie nie warto puszczać papieru ze szczypiec, bo proces zachodzi za szybko. Nie martwię się jednak bardzo ponieważ oprócz wietrzenia wywoływacz się też zużywa i pewnie niedługo straci moc, albo rozcieńczę go trochę, oczywiście "na czuja". Po tej krótkiej lekcji jak NIE wywoływać zdjęć zamieszczam to co o dziwo udało mi się osiągnąć.
na początek ściana kina Kijów, które fotografowałem już wielokrotnie (zdjęcie z komórki, obrobione). Poniżej zdjęcia papierów w trakcie suszenia zrobione telefonem, w odwróconych kolorach. Skany zrobię niebawem.
4146

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz